Jestem telewidzem. Kiedy nie mam nic do roboty, zasiadam w fotelu i
patrzę. Coraz częściej jednak odczuwam niedosyt: zawsze te same twarze,
zawsze te same uda, zawsze ta sama krew. Chętniej oglądam krew niż gołe
uda - jest widowiskiem bardziej spektakularnym, ale też czuję już
niedosyt.
Oprócz kilku egzekucji zbiorowych i indywidualnych,
które udało się komuś przypadkiem zarejestrować kamerą amatorską i które
można oglądać w programach dokumentalnych późno w nocy, wszystkie
telewizyjne morderstwa, zabójstwa i wyroki są na niby. Wszystko kończy
się tak jak powinno: dobry zabija złego, a jeżeli zły zabije dobrego, to
zostaje zawsze ukarany i sprawiedliwość zwycięża zawsze, żebym mógł
czuć się lepiej... a przecież tak nie jest...
Wczoraj, w gazecie
przeczytałem o dziewczynie, którą znaleźli w śmietniku: zmasakrowana,
pocięta na kawałki i spalona, żeby nie można było rozpoznać zwłok...
Pewnie była prostytutką ze Wschodu. Przynajmniej tak podejrzewa policja,
gdyż miała stosunkowo świeże, ołowiane plomby, których u nas nikt już
przecież od lat nie zakłada.
Zanim zasiądę w fotelu, z lodówki
biorę dwie puszki piwa, szykuję orzeszki i chipsy z ostrej papryki. Nie
zawsze jem orzeszki i chipsy. Czasami przygotowuję sobie owoce lub
ciasteczka, czasami frytki. Nie gra roli to co jem, jest mi wszystko
jedno, byleby pochrupać coś, tak od niechcenia, gdy przez długie godziny
uprawia się zapping.
Na śmierć Josego przygotowywałem się przez
miesiąc, oddając się skwapliwie codziennej, jak modlitwa, liturgii
czytania gazet i oglądania wieczornych oraz nocnych wydań wiadomości.
Wiedziałem, że to co ma nastąpić jest nieodwołalne, choć jego przypadek
był specyficzny. Specyficzny nie tyle ze względu na procedury prawne do
jakich się posunięto lub jakich zaniechano, ile przez wzgląd na
mobilizację którą wywołał. Również papież poprosił o łaskę dla niego.
Joseph
O’Dell - Amerykanin, biały, lat 55, skazany za zabójstwo Hellen
Schartner. Przed jego śmiercią odwiedziło go wielu ludzi. Wielu ludzi
też do niego pisało i wszyscy mówili o nim Jose. Do dziś nie mogę
zrozumieć czego od niego potrzebowali. Gazety drukowały zdjęcia „łoża
śmierci” fotografowanego z góry.
Boczne poduszeczki, na których
kat rozkłada ręce skazanego i przywiązuje je gumowymi pasami by żyły
wyszły na wierzch umożliwiając łatwiejsze wkłucie igły śmierciodajnej
kroplówki, wyglądają wtedy jak ramiona krzyża. Może to na nich tak
działało...
Najczęściej pisały kobiety. Kobiety młode i kobiety
stare. Niektóre pisały, że go kochają. Niektóre kochały go chyba
naprawdę: Nie poznałam cię osobiście, ale to i tak nic nie zmienia,
drogi Jose... Wszystkie dzienniki mówiły o tobie i o procesie. Ty byłeś
tam, siedziałeś nieporuszony z tym twoim cudownym, szerokim uśmiechem.
Byłeś dostojny, tak jak dostojni bywają jedynie antyczni królowie, tak
jak tylko mędrcy potrafią być. Głos spikera czytał monotonnie zarzuty
jakie ci postawiono: gwałty, morderstwa, rozboje, zakazane praktyki
seksualne, a ty siedziałeś nieporuszony, bez cienia wyrzutu na tej
twojej niezmienionej, doskonałej twarzy, z której biło światło.
Dziennikarze usiłowali przeinaczyć wszystko, zmienić... stworzyli
klatkę, by zamknąć w niej ciebie i twój przypadek, ale twoje światło i
tak bije między jednym, a drugim prętem.
Młodsze kobiety prosiły
go o fotografię z autografem, starsze wycinały z dzienników i kolorowych
czasopism wszystkie jego zdjęcia i wieszały nad łóżkiem obok krzyża i
świętych obrazków, klękając przed nimi co dzień. Modliły się albo o
wybawienie, albo o zbawienie. To nie jest istotne. On mówił, że jest
niewinny.
W końcu jedna za niego wyszła. Nie była brzydka, ale
miała spaloną od trwałej i wystrzyżoną jak palma grzywkę oraz zajęczą
wargę. Nie miało to jednak żadnego znaczenia bo i tak nie mogli się
całować. Ślub odbył się w osiem godzin przed tym, jak zegary wybiły
czas, w więziennej kapliczce, w obecności dwóch świadków i pięciu
strażników. Nazywała się Liza. "Miała na sobie długą suknię z lekkiego
niebieskawego jedwabiu, na którym były wymalowane białe lilie.
Poświęciła wiele godzin na szukanie odpowiedniego stroju. W końcu
wybrała właśnie tę suknię w białe, niewinne lilie, z wysokim rozcięciem z
tyłu. Na stopy włożyła złote sandały, tak złote jak kolczyki, którymi
przyozdobiła uszy. Jednak najcenniejszy klejnot miała na chudej,
wyciągniętej szyi: różaniec z pereł słodkowodnych pobłogosławiony przez
Ojca Świętego." - pisali w gazetach. Pewna dziennikarka, w dodatku do
tygodnika „Ewa 2000”, oburzyła się, że oblubieńcom nie pozwolono nawet
by podali sobie ręce: "Stali na przeciw siebie i Jose powiedział: Będę
cię kochał również po śmierci. Wtedy kapłan ujął ich dłonie, aby za
pośrednictwem własnego ciała przekazać energię miłosną i szepcząc, że
łaska Pana zeszła nawet w te progi - pobłogosławił." Podobno jeden z
klawiszy rozpłakał się - tak pisały inne gazety. Ale i to nic nie
pomogło - Lizie nie pozwolono uczestniczyć w egzekucji. Była tylko
rodzina ofiary i kilku dziennikarzy.
* * *
Z gazet dowiedziałem się również, że wszystko zaczęło się od śmierci Hellen.
Wszystko
ma zawsze jakiś początek. Niekiedy jest to początek banalny, niekiedy
błyskotliwy, często przypadek coś rozpoczyna. Czy tak było z Jose? Nie
wiem. Nawet dziś, gdy upłynęło już tyle czasu, nie mogę wyrobić sobie
zdania. Inni ludzie jakoś wiedzą, wiedzieli od razu, patrzyli w jego
twarz i mówili: winny - niewinny. Skąd brali tę pewność? Przyglądałem mu
się wiele razy, kiedy go pokazywali w telewizji w różnych pozach, w
różnych okresach życia i o różnych porach. Na fotografii z dzieciństwa
(mógł mieć wtedy pięć albo sześć lat) z tymi swoimi złotymi puklami na
głowie był jak aniołek w aureoli. Kiedy zobaczyłem jego zdjęcie z
kartoteki policyjnej, na którym miał wykrzywione, odrażające usta,
pomyślałem, że już za sam wygląd należało mu się dożywocie. Potem - na
tym ostatnim, zrobionym przed egzekucją - wydał mi się cierpiący, bardzo
cierpiący. Twarz miał wychudłą i oczy zapadnięte jak chory na AIDS...
Może rzeczywiście wszystko zależało od tego światła, o jakim w liście
napomknęła dziewczyna. Może... ale ja żadnego światła nigdy nie
dostrzegłem.
Wróćmy jednak do Hellen. Została napadnięta,
ogłuszona kolbą pistoletu, pobita, zgwałcona i zamordowana w Gloria
Beach, po wyjściu z tego samego lokalu, w jakim urzędował Jose, wtedy -
na zwolnieniu warunkowym. W przeszłości sądzono go za włamanie,
uprowadzenie kobiety i zabójstwo współtowarzysza więziennej celi.
Zazdrosna kochanka znalazła na ubraniu ślady krwi i dała cynk policji.
Potem - kiedy po niego przyszli - mówił, że nie zabił nikogo, że tamtej
nocy wyszedł z dyskoteki wcześniej i wracając do domu napatoczył się na
bandę gówniarzy, która załatwiała porachunki na noże, więc pobrudził
się przy okazji.
Był tak pewny siebie, że zrezygnował z adwokata
przysługującego mu z urzędu i bronił się sam. I wszystko szło gładko,
aż do momentu, gdy jego kumpel z celi zeznał pod przysięgą, że Jose
wyjawił mu swoją zbrodnię. Wtedy zaczęły się komplikacje. Niektórzy
dziennikarze pisali, że Sąd Najwyższy niesłusznie postąpił odmawiając
badania DNA, że na apelacji przysięgli nie byli jednomyślni, że nie
wszystko wskazywało na Josego, i że może niewinny człowiek zostanie
zamordowany. Że, że, że...
Hellen znalazło o świcie dwoje
szczeniaków, którzy poszli się gździć romantycznie na plażę, przy
wschodzie słońca. Leżała na plecach, niedaleko od wody, nogi miała
rozrzucone i kolana skierowane do siebie jakby chciała je zacisnąć. Na
powierzchni śniadej skóry, która nie zdążyła jeszcze stężeć i oddawała
resztki ludzkiego ciepła do atmosfery, zarysowywały się fioletowe i
granatowe plamy, tworząc kartografię nocnej przemocy. Spod rozszarpanej
bluzki wyszły jędrne, zgrabne piersi, a ich brodawki sterczały jak
piramidy, natomiast kruczoczarne włosy rozsypały się na piasku, niczym
na poduszce, gdy śpi się snem spokojnym i głębokim.
Nawet sine
obręcze na łabędziej, podniecającej szyi harmonizowały z całością w
pierwszym blasku dnia. Tylko oczy... Tylko oczy szeroko otwarte,
wytrzeszczone z przerażenia nie pasowały do reszty. Pewnie miała w nich
twarz mordercy. I może to nie była wcale twoja twarz, Jose...
Kiedy
lekarz podniósł jej głowę, aby ocenić obrażenia, trafił ręką na lepką
czerwoną miazgę, a czarno-krucze włosy unosząc się, odsłoniły ciemną
plamę po mózgu, który już zdążył wsiąknąć w wilgotny piasek. Potem
obtarł rękę z obrzydzeniem w swój nieskalanie biały fartuch...
Może ty też tak zrobiłeś, Jose...?
Zresztą
teraz to już nie jest istotne. Rozpoczął się twój COUNT DOWN i ziarenka
piasku zaczęły przesypywać się w klepsydrze. Stałeś się jedynie
numerem: 44 na liście, od początku roku.
* * *
Na tydzień
przed egzekucją zrobiło się naprawdę gorąco. Zacząłem więc oglądać
również południowe wydanie dziennika, korzystając z krótkiej przerwy
obiadowej, kiedy to mogłem odejść od maszyny. Pracuję w drukarni.
Drukuję kolorowe czasopisma. Różne: tygodniki, miesięczniki, sport,
polityka, kultura, moda, obyczaje... Lubię drukować kolorowe gazety, bo
potem je oglądam, jeszcze ciepłe, kiedy wychodzą z maszyny.
Schodziłem
na dyżurkę, gdzie stał telewizor i jedząc powoli moją kanapkę
wsłuchiwałem się w monotonny głos dziennikarki, która mówiła o polityce,
morderstwach, wypadkach, katastrofach, sporcie, pogodzie i o „sprawie
Josego”. Wtedy przerywałem żucie i wytężałem słuch, by nie uronić
niczego. W poniedziałek odbyła się w naszym mieście manifestacja przed
ambasadą. Pokazywali ludzi niosących transparenty i drewniane krzesło na
jakim były zamontowane skórzane paski od spodni. We wtorek dostarczono
gubernatorowi petycję pod którą poprzez internet podpisało się
osiemdziesiąt tysięcy osób, w większości kobiety. W środę współwięzień,
który oskarżył skazanego, odwołał wszystko przed kamerami telewizyjnymi.
W czwartek pewien klawisz z jakiegoś więzienia w Arkansas wyznał, że
jeden ze skazańców, których zawsze prowadzi, powiedział mu, że to on
zabił Hellen i w trakcie tych piętnastu kroków, które dzieliły go od
„pokoju śmierci” opisał jej ciało.
Może tak było, a może nie... O jej śniadym ciele pisały przecież wszystkie gazety...
* * *
W piątek sam papież zadzwonił do gubernatora, aby prosić o łaskę dla ciebie. Potem była sobota.
Skończyłem
pracę o drugiej i wracając do domu wstąpiłem do supermarketu, by zrobić
zakupy. Było tłoczno jak zawsze przed weekendem, kiedy obywateli krajów
demokratycznego dobrobytu paraliżuje strach przed pustą lodówką...
Wiesz,
nic nie działa na nich tak kojąco jak wypełniony po brzegi, pękający w
szwach, lodowaty spichlerz, w niedzielny poranek, gdy po mszy wracają do
domów i czeka ich najdłuższy dzień w tygodniu. Dzień w którym nic się
nie zdarza i nic zdarzyć się nie może oprócz dłuższego spaceru z
pieskiem i dreszczyku emocji jaki dostarczą telenowele. W przerwach
trzeba jeść i to też pozwala nie myśleć. Wziąłem więc karton piwa,
parówki, keczup, chleb, pizzę mrożoną, ser, fasolkę, chipsy, orzeszki,
wafelki, popcorn i dwie puszki coca coli, na wszelki wypadek gdyby mi
się chciało pić. Starsze kobiety popychały przed sobą sklepowe wózki
wypchane żarciem i przebierając w zamrażalkach w stercie świńskich
łopatek, kurzych żołądków, gęsich wątróbek i krowich trzewi na flaczki,
mówiły o tobie.
Kto by pomyślał, Jose...? A może ty to wszystko
przewidziałeś, wykalkulowałeś i teraz siedzisz nieporuszony z tym swoim
cudownym, szerokim uśmiechem, czekasz i patrzysz jak inni czekają razem z
tobą, a po nocach śnisz sprężyste uda Hellen i jej twarde piersi, i
brodawki sterczące jak piramidy?
Ze sklepu wróciłem do domu,
wrzuciłem wszystko do lodówki i zasiadłem przed telewizorem by poczekać
na jutro, z tobą i z innymi...
* * *
W zasadzie wszystko
zaczyna się przez przypadek. To było jakoś w zeszłym roku, bardzo późno
w nocy, a raczej już nad ranem - kiedy zobaczyłem ten dokument kręcony
na ósemce - tak, chyba wtedy to się zaczęło. Wskoczyłem w połowie, więc
nawet nie pamiętam jaki to był kanał. Mężczyźni w długich, jasnych
płaszczach z turbanami na głowie i kobiety okryte od stóp do głów z
kwefami na twarzach, wyczekiwali w kolejce przed metalową bramką, przy
której muzułmańscy żandarmi sprawdzali bilety. Po okazaniu biletu i
przejściu poza odgradzającą siatkę, każdy z nich zatrzymywał się przy
straganach i nabywał kamienie różnej wielkości. Film robił jakiś amator,
bo kamera drżała pokazując wszystko fragmentarycznie, tak, że trudno
było się domyśleć gdzie to się dzieje.
Dopiero później, dzięki
długiemu, panoramicznemu ujęciu, na którym widać było trybuny wypełnione
po brzegi, dało się zrozumieć, że musiał to być jakiś stadion. Potem na
ekranie zobaczyłem dwie postacie owinięte w białe płótno i związane
sznurkiem jak worki. Wyglądały niczym mumie wkopane w ziemię do kolan.
Wtedy zaczęły lecieć kamienie, a białe mumie drgały spazmatycznie pod
ciosami i ja zrozumiałem, że to byli żywi ludzie. Od tamtej chwili
zacząłem częściej oglądać telewizję do późna w nocy.
Raz
widziałem krótki film o obchodach święta Daśain, które Nepalczycy uznają
za dzień zwycięstwa dobra nad złem. Przed kamiennym posągiem jakiegoś
bóstwa, spowitym przez dym wonnych kadzideł ustawił się długi rządek
bosych mężczyzn, którzy prowadzili przed sobą czarne bawoły. Potem każdy
z nich występował do przodu ze swoim zwierzęciem i zarzynał go długą
maczetą, a następnie odrąbywał głowę. Wtedy podchodzili jego mali
synowie i do okrągłych mis zbierali krew, która tryskała strumieniem a w
rozwarte pyski wsuwali ogony. Kobiety z córeczkami na ręku przyglądały
się rytuałowi, szepcząc jakieś słowa.
Pewnie to była modlitwa.
Kiedy zabito już wszystkie zwierzęta, czarne łby ułożono w piramidę,
która patrzyła na kamienny posąg martwym wzrokiem ciemnych jak studnia,
bawolich oczu. Mężczyźni maczali palec w misach z krwią i robili znak na
czole.
Innym razem trafiłem na program na jakiejś stacji
francuskiej, gdzie pokazywano zdjęcia. Były robione „głupim aparatem”
więc nie wszystko było widać i głos spikera komentował: „Ta fotografia
została wykonana podczas egzekucji przemytników narkotyków w mieście
Kunming, która zbiegła się ze Światowym Dniem Walki z Narkomanią. Prawo
przewiduje karę śmierci za morderstwo, napad z pobiciem, przemyt i
posiadanie narkotyków, korupcję, niepłacenie podatków oraz za zabicie
tygrysa. Jest w zwyczaju, że milicjanci oprowadzają zbrodniarzy dookoła
placu na krótkim sznurze, który przy każdym ruchu prowokuje podduszenie,
pokazując ich zgromadzonej publiczności. Każdy ze skazanych ma na szyi
kartkę z wypisanym oskarżeniem - tak jak widać to właśnie na tym zdjęciu
wykonanym z narażeniem życia przez zachodniego turystę. Skazańcy
uśmiercani są seryjnie, strzałem w tył głowy. Oczekujący na swoją kolej
widzą dokładnie jak to się dzieje i wiedzą, że zaraz milicjant podejdzie
również do nich.
Ta, została wykonana w Kandaharze. Na tle
słupa elektrycznego rysują się dwie ciemne plamy. Mniejsza, bardzo
niewyraźna to roztrzaskany telewizor, większa to człowiek, który został
powieszony za jego posiadanie.
Natomiast to zdjęcie zrobiono w
Groznym. Według tamtejszego prawa karą za kradzież jest obcięcie dłoni.
Chłopak, któremu amputowano publicznie prawą rękę ukradł paczkę
papierosów wartości jednego dolara. Człowiek, który sfotografował
egzekucję zapłacił za tę możliwość sto dolarów. Zaproponowano mu, że za
dwa tysiące będzie mógł sam wykonać wyrok. ”
Od tamtej pory
miałem wrażenie jakby próbowano mnie indoktrynować nieustannie,
masakrując moją dotychczasową normalność. Normalność złożoną z maszyny, z
którą zostawałem sam na sam przez osiem godzin, z telewizji, z którą
obcowałem przez kilka następnych, z gazet, które czytałem w niedzielę i
ze snu, który wypełniał czas jaki pozostawał.
* * *
A
więc ożeniłeś się, Jose... Powiedzieli o tym w popołudniowych
wiadomościach. Czy twoje serce zadrżało słysząc odgłos jej złotych
sandałów, które stąpały po zimnej, szarej posadzce więziennego
korytarza, tak jak drży serce oblubieńca na dźwięk trzewików oblubienicy
stąpającej po kamiennych schodach kościoła? Czy kapelan miał na tyle
dobrego smaku, że nie dokończył zdania, urywając w połowie sakramentalne
„aż śmierć was nie rozłączy?”...
Może tak, a może nie.
Dziennikarze mówili, że po tym - adwokaci, którymi teraz nie
pogardziłeś, wchodzili i wychodzili, że telefony urywały się niosąc i
odbierając nadzieję. Wszyscy jednak jeszcze wierzyli...
Potem
przyszli po ciebie. Czterech klawiszy w szarych mundurkach - anioły
śmierci punktualne jak ona sama. Kazali ci włożyć pomarańczowy
kombinezon i zakuli ci ręce oraz nogi w ciężkie kajdany, i z Bloku
Śmierci, gdzie oczekiwałeś przez wszystkie te lata, powiedli cię do Celi
Śmierci - ciasnej jak trumna i bez okien - gdzie miałeś zjeść twój
ostatni posiłek, spotkać się z kapelanem oraz spędzić trzy ostatnie
godziny jakie ci pozostały. W Greensville była osiemnasta. Na moim
zegarku wybiła północ, za oknem czaiła się ciepła letnia noc. Było
cicho, wszyscy tak jak ja, zasiedli przed telewizorami. To była
szczególna niedziela, inna niż pozostałe...
Na kolację zjadłem
pizzę. Potem naszykowałem sobie orzeszki, wafelki, popcorn, piwo i
zanurzyłem się w fotelu nogi opierając o ławę. Transmisja rozpoczęła się
punktualnie. Na ekranie pojawiło się popiersie spikerki ubranej w
czarną bluzkę, której obfity dekolt wypchnięty przez biust okrągły jak
piłki, zakrywała dyskretnie, ciemna, prześwitująca koronka. Jej szyję
zdobiła wąska aksamitka zwana robespierką. Jedną ręką poprawiając
mikrofon, a drugą włosy, stała tak, niema przez dobre piętnaście sekund,
aż w końcu ktoś jej szepnął przez małą słuchawkę, którą zamontowano jej
w uchu, że jest już na wizji. Wtedy uśmiechnęła się i powiedziała:
„Dobry wieczór państwu. Witam wszystkich telewidzów i wszystkich
zgromadzonych tu na placu, w programie dość niezwykłym.
Będziemy
razem, przez trzy godziny, walczyć o życie Josego. Mamy nadzieję, że
nasz wspólny wysiłek odniesie skces. Życzę państwu udanego wieczoru.”
Potem reżyser zarządził ujęcie panoramiczne pokazując kilkaset osób
zgromadzonych pod pomnikiem Giordana Bruno. Niektórzy trzymali
transparenty mniej lub bardziej banalnej treści. Tylko dwa zwróciły moją
uwagę: „Kat pracuje również w niedzielę” i „Ręce precz od Kaina”. Obok
pomnika, zainstalowano na metalowych rusztowaniach dwa wielkie ekrany.
Na jednym była twoja twarz, Jose z tym uśmiechem szerokim, na drugim
„łoże śmierci”, zimne i sterylne wyczekujące na twoje ciepłe ciało. Nad
nim, elektroniczny zegar mrugający swoimi czerwonymi cyferkami,
odmierzał godziny, minuty i sekundy, które ci pozostały.
Trzy
kroki od telebimów, w barze, zainstalowano stanowisko internetu. Można
było tam pójść i podpisać się pod apelem o łaskę dla ciebie i wysłać
petycję do gubernatora, który teraz był jedynym wszechmocnym na Ziemi,
bardziej wszechmocnym niż sam papież, niż Bóg...
Muszę ci wyznać
stary, że mnie - za nic w świecie nie chciało się ruszyć tyłka, tak jak
milionom innych ludzi - przypuszczam, tak jak wszystkim moim sąsiadom.
Była parna lipcowa noc, przynajmniej tutaj w Rzymie i przez otwarte okno
dobiegały dźwięki wydobywające się z innych otwartych okien, i były
takie same: wszyscy zsynchronizowali się w wyczekiwaniu, co będzie
dalej. Jesteśmy tylko telewidzami, chcemy tylko popatrzeć…
Kiedy
z ekranu zniknęła twoja twarz - jej miejsce zajęła postać dziennikarza
pod parasolem, majacząca na tle bijącego zimnym światłem lamp neonowych,
więzienia w Greensville. Padało u ciebie. W sumie to może lepiej
opuszczać ten padół w deszczowy, szary dzień - można wtedy wyobrażać
sobie, że nawet niebo płacze...
Cycata spikerka oświadczyła, że
wszyscy łączymy się z tobą przez satelitę a redaktor informował o tym,
co dzieje się za jego plecami. Czekano na konferencję gubernatora i na
to, żeby cię ułaskawił. Czerwone cyferki elektronicznego zegara mrugały
wskazując, że pozostało ci jeszcze 02.43.16. Kupa czasu. My przed
telewizorami, mogliśmy więc z ufnością liczyć na cud.
Później, z
drugiego ekranu zniknęło narzędzie twojej kaźni, które przypominało
krzyż, jak na żadnym innym zdjęciu i zaczęto na nim wyświetlać filmy i
reportaże. Na ekranie pojawiały się daty, mapy i dane o ilości
wykonanych egzekucji. Monotonny głos komentował: „Od kiedy w 1976 roku,
Sąd Najwyższy zezwolił ponownie na wykonywanie kary śmierci, wprowadzono
ją w trzydziestu sześciu stanach, a dwadzieścia jeden z nich zaczęło ją
stosować.
Najpopularniejszym i uważanym za najbardziej
humanitarny jest „śmiertelny zastrzyk”. Obowiązuje w dwudziestu stanach.
W dwunastu, wyrok jest wykonywany na krześle elektrycznym, w pięciu
zabija się przy pomocy gazu, w czterech przez powieszenie. Tylko w Idaho
i Utah alternatywą „śmiertelnego zastrzyku” jest rozstrzelanie przez
pluton egzekucyjny, w Delaware, New Hampshire, Washington i Montana -
szubienica. W stanie Floryda, do ubiegłego roku było stosowane krzesło
elektryczne „Old Sparky”, skonstruowane na początku wieku przez więźniów
tamtejszego zakładu karnego. Departament of Corrections zawiesił
egzekucje po pożarze jednego ze skazanych, który został spowodowany na
skutek zaniedbania. Jedna z gąbek nie była nasączona roztworem
przewodzącym prąd. To nie był pierwszy przypadek...” Obrazki na
telebimach się zmieniały. Pojawiały się kolejno: krzesło, pętla, czarny
pojemnik z białą trupią czaszką, strzykawka, karabin, jakieś twarze...
głos recytował cyfry, daty, nazwiska i wszystko się zlewało mi przed
oczami w jedną całość. Potem, na ekranie występowali mieszkańcy stanu
Wirginia, jak jakieś zjawy: mówili i znikali. Mówili, że kara śmierci
jest potrzebna i skuteczna, że ktoś kto zabił człowieka musi zapłacić za
to własną śmiercią. Następnie wróciło białe, sterylne łóżko, w małym
pokoju oświetlonym przez niebieskie światło, zimna, szpitalna podłoga i
przyciemniana szybka w ścianie, w której odbijało się wszystko i za
którą zasiadali świadkowie i goście. Później znowu twarze, twarze które
od kamery dzieliły kraty. Niektóre były smutne, niektóre normalne.
Didaskalia zamieszczone pod spodem informowały o tym, iż mówiący już nie
żyje oraz kiedy został stracony a on przedstawiał się, opowiadał za co
go skazano i mówił, że jest niewinny. Ciemny, młody mężczyzna
wyglądający na Portorykańczyka rozpłakał się nawet, a potem w nagłym
ataku histerii, rzucił się na kraty, krzycząc do kamery: NOT GUILTY!
* * *
W
końcu znowu przyszła kolej na ciebie. Pojawiła się twoja twarz.
Nieporuszona, spokojna, promienna. Otwierałeś usta i wychodził z nich
twój głos, który nas pozdrawiał i recytował deklarację niewinności jaką
ci przygotowali adwokaci. Twoje oczy jasne, jakby przenikając przez ten
cholerny telebim i przez ten pieprzony ekran mojego telewizora, patrzyły
wprost w moje. Były jak dwie niebieskie, przeźroczyste, szklane sfery z
czarną kropką pośrodku. Przyglądałem się im bacznie by dostrzec, jak
zachowują się źrenice i przez moment wydało mi się, że się powiększyły.
Kłamałeś Jose? Czy tylko byłeś przejęty?
Tak bardzo przejęty i
niewinny, że emocje poszerzyły te czarne kanały wiodące na samo dno
twojej duszy. Eksperci twierdzą, że jeżeli tak się dzieje to znaczy, że
gość nie mówi prawdy... Ale i ja mogłem się pomylić. Każdy się może
pomylić - no nie, Jose...?
Teraz kamera na smyczy krążyła
pomiędzy stolikami baru, a spikerka podsuwała mikrofon siedzącym i oni
też mówili. Jakaś otyła nastolatka w kusej spódnicy wypowiadała się z
elokwencją, że jej zdaniem ty jesteś niewinny i powinni cię wypuścić od
razu, inna - że życie twoje należy tylko do Boga i jeżeli cię zamordują
to, i tak się cieszy, bo zaznałeś szczęścia przed śmiercią w miłości, i
że ona cię kocha tak samo jak Liza. Starsza kobieta z pudlem na ręku
piszczała cienko coś o sprawiedliwości boskiej za śmierć niewinnego,
oprawcach Chrystusa i o tym, że jesteś dla niej jak syn. Jakiś dupek w
krótkich spodenkach pił spokojnie piwo i bełkotał, że jego zdaniem cię
zamordują, bo gubernator boi się wyborów, i jak cię nie ukatrupi to go
wyrzucą z posadki, i że tam, za Oceanem wszyscy to szubienicznicy. Potem
ściskał swoją cizię, która machała do kamery pozdrawiając cię i swoje
koleżanki z pracy. Mały, pucołowaty chłopiec w okularach jadł loda. Jak
ty to im zrobiłeś?
Pamiętasz co zrobił Leo? Skazali go na
sześćdziesiąt osiem lat za rozbój z ciężkim pobiciem. Mówił, że to
gorzej niż wyrok śmierci. Potem zabił współwięźnia, który zgwałcił i
udusił dwuletnią dziewczynkę, a kiedy już znał termin, dał ogłoszenie do
gazet, że sprzedaje bilety na swoją egzekucją, a zarobione pieniądze
przeznacza na fundusz dla niewiniątek nazwany jego imieniem.
Wiesz o tym - każdy sposób jest dobry, żeby nie umierać bezimiennie i bezgłośnie...
* * *
Swoją
drogą to ciekawe jak się czuje człowiek gdy uczestniczy w takiej
egzekucji? Linda Bulley była pierwsza. Pamiętasz? Religijna, niczym
nieodbiegająca od normalności, starsza pani.
Do tej pory do
niej dzwonią. Czasami adwokaci i bliscy skazańców, by krzyczeć jej do
słuchawki: „Przeklęta bestia!”. Czasami rodziny ofiar, by zapytać, co
czuła?
Odpowiada, że nie czuła się nigdy tak dobrze, jak po
wyjściu z tej ciasnej klitki, gdzie przez szybę zobaczyła jak morderca
jej dzieci raz na zawsze skończył zabijać.
Jose, to dzięki niej,
mąż Hellen będzie dzisiaj patrzył, a ty będziesz patrzył na niego, bo
przyciemniana szyba nie jest na tyle ciemna, by was rozdzielić. Będzie
cię obserwował uważnie, przypatrywał się, badał twoją wychudłą twarz, z
której bez wątpienia zniknie już uśmiech. Milimetr po milimetrze, aby
się dowiedzieć co stało się naprawdę tamtej nocy i zanim ci wbiją igłę -
zrozumie.
Jak to było z Lindą? Pamiętasz?
Pewnie
pamiętasz, bo ty też czytałeś gazety, które ci przynosili codziennie i
oglądałeś telewizję. To był jeden z tych upalnych, a zarazem wilgotnych
popołudni teksańskich, kiedy to koszula przykleja się do pleców i w
gardle zasycha już po trzech krokach. Miał to być zwykły, szybki skok,
bez żadnych strat i bez kłopotów - przynajmniej tak twierdził Red zanim
mu nie odbiło. W sklepie o tej porze urzędowały tylko szczeniaki -
dwudziestoletni Marck i dwudziestodwuletnia Katte - jej dzieci - i na to
zadupie Dallas nikt w taki upał się nie zapuszczał. Kiedy otworzyli
szklane drzwi - stali na swoich miejscach jak co dzień - Katte za barem,
Marck przy starym jukebox, gdzie puszczał płyty. Red przystawił krótką
strzelbę do czoła dziewczyny, podczas gdy jego kumpel trzymał na muszce
chłopaka i poprosił z ironicznie grzecznym uśmiechem by otworzyła kasę. W
środku było trzydzieści sześć dolarów - utarg tego dnia. Wtedy złapał
ją za długie włosy tuż przy głowie i zaczął nią walić w bufet krzycząc:
„Gdzie ukryłaś resztę ty mała kurwo!” Marck patrzył przerażony,
sparaliżowany więc Red spojrzał w te jego oczy, które były jak oczy
spłoszonego królika, wycelował i strzelił. Pocisk rozwalił pół czaszki i
mózg jak rozbite jajko rozprysnął się na szafie grającej, i kropla po
kropli ściekał na podłogę. Wówczas jego wspólnik wystraszył się i nawiał
bez słowa pozostawiając na wpół otwarte, szklane drzwi, a Red złapał
dziewczynę jeszcze mocniej za włosy, i zaczął walić o marmurowy blat, aż
usłyszał cichy chrzęst miażdżonego nosa oraz zobaczył tryskającą krew.
To go podnieciło. Przeskoczył przez barek, zbliżył się do niej od tyłu i
zadarł kieckę. Jego ruchy były szybkie, bardzo szybkie więc nie
potrzebował dużo czasu. Kiedy skończył Katte jęczała. Oh! Jak
nienawidził kiedy kobiety jęczały! Złapał ją więc znowu i zawlókł na
zaplecze do służbowej ubikacji. Potem wsadził zakrwawioną głowę do
muszli i trzymał tak długo, aż przestała jęczeć, i przestała oddychać.
Kiedy Linda wróciła do sklepu o czwartej, tak ją znalazła...
"Nie
miałem żadnego powodu, żeby strzelać" - powiedział później
dziennikarzowi - "ale słyszałem w moim środku jakiś głosik, który mówił:
strzelaj! strzelaj! i strzeliłem. Reszta to już jej wina. Byłem taki
spięty, że musiałem coś z tym zrobić, a ona jęczała, nienawidzę kiedy
kobiety jęczą!"
* * *
Na tydzień przed egzekucją, Linda
dostała zaproszenie na błyszczącym papierze od dyrektora więzienia.
Miała odbyć wizytę w Bloku Śmierci. Komendant straży wiódł ją przez
korytarze oddzielone od siebie podwójnymi kratami i wydawało jej się, że
ta podróż będzie trwać w nieskończoność: zgrzyt klucza w zamku, cienki,
wibrujący w uszach pisk otwieranych drzwi, znowu zgrzyt i znowu pisk i
stukot obcasów po kamiennej podłodze - dwadzieścia, trzydzieści kroków, i
znowu zgrzyt, stukot, pisk... Przełożony w mundurze, którego guziki
błyszczały niczym monety prosto z mennicy, z pedagogicznym spokojem i
dokładnością tłumaczył jej wszystko. To jest Cela Śmierci, gdzie skazany
spędzi ostatnie trzy godziny, zje ostatni posiłek i spotka się z
kapelanem. „Będzie mógł jeść?” - zapytała Linda. „O tak, skazańcy mają
niesamowity apetyt” - odpowiedział jej i prowadził dalej. „To jest
Pokój Śmierci, to jest łóżko, a to aparatura zasilająca plastikowe
rurki, którymi popłyną substancje podawane więźniowi. Tam, za tą
przyciemnianą szybą, jaką teraz przesłania zasłona, będzie siedziała
pani i rodzina. Po drugiej stronie świadkowie egzekucji i dziennikarze.
Zaraz tam przejdziemy. ”
Gdy wracali, droga wiodła przez
korytarz, gdzie znajdowała się cela Reda. Leżał na łóżku i patrzył w
telewizor. „Jak się masz Red?” - zapytała Linda - „Wszystko OK? To
dobrze, zobaczymy się za siedem dni.”
Kiedy nadszedł dzień,
rozpoczęła przygotowania już od świtu. Otworzyła oczy, pomodliła się,
wstała z łóżka, umyła się i włożyła nowy, granatowy kapelusz kupiony
specjalnie na tę okazję i ciemną garsonkę, której spódnica sięgała za
kolana tak jak wymagał regulamin więzienia, o czym została poinformowana
w zaproszeniu. W tym stroju zjadła śniadanie i obiad, choć wcale nie
miała apetytu. Ojciec włożył odświętny garnitur a babcia, która
podniosła się z łóżka szpitalnego żeby zobaczyć jak „zdycha jadowity
wąż”, czarną sukienkę - tę samą jaką miała na sobie, gdy na cmentarz
odprowadzała dziadka. Przed wyjściem Linda zrobiła mocny makijaż, tak
jak jej polecono: oczy wyraźnie podkreślone i zdecydowana szminka na
usta, bo na sali miały być kamery, a potem konferencja prasowa. Do
więzienia pojechali niebieskim Cadilakiem kuzyna Georga, którego rodzina
używała zawsze przy wielkich okazjach. Był wypucowany na błysk, jak na
Święto Dziękczynienia. Gdy weszli do pokoiku za szybą, odprowadzeni
przez strażników i psychologa, Red leżał już na łóżku i do jego żył
sączyła się woda z solą mająca ułatwić drogę truciźnie. Potem mężczyzna w
białym fartuchu i gumowych, szpitalnych rękawiczkach oświadczył, że
wszystko jest gotowe. Linda zapytała czy to jest kat? Kiedy strażnik
odpowiedział jej skinieniem głowy wyciągnęła z torebki fotografie Marcka
i Katte, i przytknęła je do szyby. Red miał prawo wypowiedzieć ostatnie
słowa. Otworzył usta patrząc na nią krzyknął, to co zwykle krzyczą
skazańcy tuż przed śmiercią: „Kara śmierci to też morderstwo!”. W tym
momencie do jego żył wsączył się pentanol mający znieczulić i uśpić, a
potem kurara, której zadaniem było zatrzymać serce. W dwie minuty
później było po wszystkim.
Agnieszka Zakrzewicz, 2008
Opowiadanie oparte na faktach autentycznych zostało opublikowane na:
http://www.sofijon.pl/module/article/one/113